Podczas gdy ja w wolnych zaczytuję się z radością w dziełach klasyków, inni czytają gazety. A jeszcze inni je tworzą. Od dawna miałam spore obiekcje co do kompetencji tych ostatnich, ale tuż przed Świętami przeszli samych siebie. Podzielę się tylko dwoma spostrzeżeniami i to niestety z jednej tylko gazety, ale jako przykład wystarczy. Otóż dziennik "POLSKA" we wtorek, 23 grudnia 2008 zamieścił był artykuł dotyczący znanego kompozytora. Autor tekstu tak się wczuł w swoją rolę głosiciela prawdy, że coraz zapalczywiej szukał słów nacechowanych emocjonalnie, w wyniku czego czytamy, że "[ów kompozytor] dla Poznania RĄBNĄŁ Oratorium 1956…". Myślałam dotychczas, że oratoria się pisze, ewentualnie, jeśli już już już nie można inaczej – popełnia. Nigdy jednak nie wpadłabym na to, aby psuć styl artykułu takim słowem. Nie ma się jednak co martwić, ponieważ dzieło to rzeczywiście rąbnął przedmiot badania publicysty. Gorzej z działem "Warszawa w obiektywie", gdzie widzimy zdziwionookiego Artura Andrusa dzierżącego w dłoni książkę o tytule (o ile da się dojrzeć) "Nie ma z czego się śmiać", a pod fotografią widnieje podpis: "W klubie księgarza na Rynku Starego Miasta swoją książkę Gottland promował Mariusz Szczygieł".
Tak, tak, Moi Drodzy. I co na to Pan Artur, hm?
Tak, tak, Moi Drodzy. I co na to Pan Artur, hm?
Szczególnie po przeczytaniu końcówki Twojej wypowiedzi, do glowy same wpadły mi słowa "Tysiące twarzy, setki miraży, to człowiek tworzy metamorfozy…". Choć autorka słów miała raczej coś innego na myśli 🙂