Postanowiłam dwa ostatnie weekendy spędzić nieco aktywniej – zwiedzając okoliczne państwa.
Tydzień temu wybrałam się do Francji. Właściwie do Francji mam około 60 km, więc nie potrzebowałam do tego specjalnego przygotowania, ale postanowiłam pojechać gdzieś dalej. Zatęskniłam za językiem francuskim, takim prawdziwym, a nie szkolonym na zajęciach. Wzięłam trochę pieniążków, zatankowałam Fieścinkę do pełna i ruszyłam w drogę. Zaczęłam od Strasbourga. Miasto znałam już wcześniej, ponieważ dwa lata temu zwiedzałam je podczas prawie rodzinnej wycieczki : ). Teraz jednak miałam więcej czasu i mogłam sobie wszystko na spokojnie obejrzeć. Po raz drugi odwiedziłam muzeum sztuki współczesnej oraz Małą Francję. Właściwie wszystko byłoby super, gdyby nie to, że hotel wybrałam sobie na ostatnią chwilę. W opisie było jasno napisane, że ma parking i bezprzewodowy internet na terenie całego hotelu. Parking był oddalony o kilka minut spaceru – ok, to tylko kilka minut, jeśli jednak ma się ze sobą dość dużą walizkę, jest się zmęczonym i nie ma się pod ręką nikogo, kto może pomóc nieść walizkę, zaczyna to przeszkadzać. Internetu oczywiście nie było. "No jakoś nie działa… No czasem się tak zdarza, że nie działa…". Poddałam się. Pokój wyglądał strasznie, spod okna dobiegały odgłosy spożywających alkohol Francuzów. Nic to. Następnego dnia pojechałam do Colmar, gdzie upatrzyłam sobie hotel czterogwiazdkowy, ach. "Internet? 5 euro za godzinę, ale tylko na dole, w holu, w pokojach nie mamy już zasięgu". Ok, zeszłam wieczorem z laptopem do holu, gdzie pod czujnym wzrokiem pań recepcjonistek odebrałam maile i próbowałam pracować. Nie udało się. Pracuje się w spokoju. Następnego dnia rano zorientowałam się, że internet działa w pokoju… Tylko panie o tym nie wiedziały. Zresztą, było to zwyczajny dostęp przez Orange. Nie wiem, dlaczego paniom tak bardzo zależało, żeby z internetu korzystać przy nich. Przejechałam prawie cały szlak winny, wjechałam na taaaaką wysoką górę i umierając ze zmęczenia, wróciłam do domku. Po drodze raz jeszcze zahaczyłam o Strasbourg, żeby budynek parlamentu zobaczyć – wcześniej czasu nie starczyło. Nie zdążyłam też pojechać do Szwajcarii… A tak bardzo chciałam : (.
Ostatni weekend spędziłam nad Mozelą w Niemczech oraz w Luksemburgu. Odwiedziłam Idar-Oberstein, miasto, w którym wydobywa się coś, z czego robi się koraliki, w którym jest kaplica w skale, w którym jest naprawdę pięknie i w którym można kupić śliczną, dziewczęcą białą bluzeczkę : ). Później pojechałam do Trier, najstarszego niemieckiego miasta, w którym zdążyłam tylko obejrzeć rynkowe fontanny i katedrę, w której odbywało się nocne czuwanie przy świecach i śpiewie chóru.
Ponieważ czas w takich sytuacjach płynie szybciej, niż powinien, zaczęło się robić ciemno i pojechałam do Luksemburga, gdzie miałam zarezerwowany pokój w – zdawałoby się porządnym – czterogwiazdkowym hotelu. Na wejściu (wjeździe) upewniłam się co do tego, że mam pecha. Nie było ani jednego wolnego miejsca na hotelowym parkingu. Miły pan z recepcji zaproponował mi miejsce na parkingu dla personelu. Pokój nie spełniał jak dla mnie wymogów na trzy gwiazdki, a cóż dopiero na cztery! Wanna z dziwnymi zaciekami, żelazko wywalające korki, brak ciepłej wody po kilku godzinach – wydaje mi się, że 300 euro za jedną noc w takim pokoju to jednak zbyt dużo. Bardzo żałuję, że w języku francuskim jest tak mało mocnych (grubych : ) ) słów, które nie są przekleństwami. "Jestem rozczarowana" to czasami za mało. Był za to internet. I nic to, że kosztował dodatkowo prawie 20 euro…
Właściwie to nawet dobrze, że nie mam już czasu na dalsze podróże. Muszę jednak przyznać, że niedogodności mieszkaniowe są bardzo dobrze rekompensowane przez krajobrazy – winnice, winnice i jeszcze raz winnice…
I to zupełnie inne niż te zielonogórskie – a jaka winnica, takie wino… 😉
Tydzień temu wybrałam się do Francji. Właściwie do Francji mam około 60 km, więc nie potrzebowałam do tego specjalnego przygotowania, ale postanowiłam pojechać gdzieś dalej. Zatęskniłam za językiem francuskim, takim prawdziwym, a nie szkolonym na zajęciach. Wzięłam trochę pieniążków, zatankowałam Fieścinkę do pełna i ruszyłam w drogę. Zaczęłam od Strasbourga. Miasto znałam już wcześniej, ponieważ dwa lata temu zwiedzałam je podczas prawie rodzinnej wycieczki : ). Teraz jednak miałam więcej czasu i mogłam sobie wszystko na spokojnie obejrzeć. Po raz drugi odwiedziłam muzeum sztuki współczesnej oraz Małą Francję. Właściwie wszystko byłoby super, gdyby nie to, że hotel wybrałam sobie na ostatnią chwilę. W opisie było jasno napisane, że ma parking i bezprzewodowy internet na terenie całego hotelu. Parking był oddalony o kilka minut spaceru – ok, to tylko kilka minut, jeśli jednak ma się ze sobą dość dużą walizkę, jest się zmęczonym i nie ma się pod ręką nikogo, kto może pomóc nieść walizkę, zaczyna to przeszkadzać. Internetu oczywiście nie było. "No jakoś nie działa… No czasem się tak zdarza, że nie działa…". Poddałam się. Pokój wyglądał strasznie, spod okna dobiegały odgłosy spożywających alkohol Francuzów. Nic to. Następnego dnia pojechałam do Colmar, gdzie upatrzyłam sobie hotel czterogwiazdkowy, ach. "Internet? 5 euro za godzinę, ale tylko na dole, w holu, w pokojach nie mamy już zasięgu". Ok, zeszłam wieczorem z laptopem do holu, gdzie pod czujnym wzrokiem pań recepcjonistek odebrałam maile i próbowałam pracować. Nie udało się. Pracuje się w spokoju. Następnego dnia rano zorientowałam się, że internet działa w pokoju… Tylko panie o tym nie wiedziały. Zresztą, było to zwyczajny dostęp przez Orange. Nie wiem, dlaczego paniom tak bardzo zależało, żeby z internetu korzystać przy nich. Przejechałam prawie cały szlak winny, wjechałam na taaaaką wysoką górę i umierając ze zmęczenia, wróciłam do domku. Po drodze raz jeszcze zahaczyłam o Strasbourg, żeby budynek parlamentu zobaczyć – wcześniej czasu nie starczyło. Nie zdążyłam też pojechać do Szwajcarii… A tak bardzo chciałam : (.
Ostatni weekend spędziłam nad Mozelą w Niemczech oraz w Luksemburgu. Odwiedziłam Idar-Oberstein, miasto, w którym wydobywa się coś, z czego robi się koraliki, w którym jest kaplica w skale, w którym jest naprawdę pięknie i w którym można kupić śliczną, dziewczęcą białą bluzeczkę : ). Później pojechałam do Trier, najstarszego niemieckiego miasta, w którym zdążyłam tylko obejrzeć rynkowe fontanny i katedrę, w której odbywało się nocne czuwanie przy świecach i śpiewie chóru.
Ponieważ czas w takich sytuacjach płynie szybciej, niż powinien, zaczęło się robić ciemno i pojechałam do Luksemburga, gdzie miałam zarezerwowany pokój w – zdawałoby się porządnym – czterogwiazdkowym hotelu. Na wejściu (wjeździe) upewniłam się co do tego, że mam pecha. Nie było ani jednego wolnego miejsca na hotelowym parkingu. Miły pan z recepcji zaproponował mi miejsce na parkingu dla personelu. Pokój nie spełniał jak dla mnie wymogów na trzy gwiazdki, a cóż dopiero na cztery! Wanna z dziwnymi zaciekami, żelazko wywalające korki, brak ciepłej wody po kilku godzinach – wydaje mi się, że 300 euro za jedną noc w takim pokoju to jednak zbyt dużo. Bardzo żałuję, że w języku francuskim jest tak mało mocnych (grubych : ) ) słów, które nie są przekleństwami. "Jestem rozczarowana" to czasami za mało. Był za to internet. I nic to, że kosztował dodatkowo prawie 20 euro…
Właściwie to nawet dobrze, że nie mam już czasu na dalsze podróże. Muszę jednak przyznać, że niedogodności mieszkaniowe są bardzo dobrze rekompensowane przez krajobrazy – winnice, winnice i jeszcze raz winnice…
I to zupełnie inne niż te zielonogórskie – a jaka winnica, takie wino… 😉
Nie ma to jak wyprawa z przygodami.
Wtedy dopiero takie zdarzenia zapadają w pamięci na całe życie. 😉
… bezcenne … za resztę zapłacisz kartą MC 😉
O ile ją posiadasz ; -). Ale fakt faktem – winnice w Alzacji – priceless… ;-). Następnym razem wyprawa w większym gronie. Radku? : )
No ja się na to piszę. Im większe wino(grono) tym weselej :))
Justynko jeśli można się do tej listy dopisać to chętnie 🙂 Jak widzę będziesz świetnym przewodnikiem 🙂
Pewnie że można! Fiesta pięcioosobowa ;-).
Hmm, to może ja wezmę kolegę z sąsiedztwa, a Ty – kogo chcesz : ). I będzie komplecik : ). Radek będzie mógł zabrać tylko rosiczkę w takim układzie : ). I będzie ją musiał mooocno trzymać na kolanach : ).
Ja mogę zabrać paprotkę co najwyzej, bo kaktusa to bym się nie odważył :)))
Paprotka jest niewielkiego wzrostu, zatem z pewnością zmieści się z całą naszą piątką 🙂
No chyba że mamy jeszcze bagaznik do dyspozycji, wtedy 6 miejsc gwarantowanych + paprotka 🙂
Jasne że mamy bagażnik, aleee… Radku, Ty chyba nie wiesz, jakie bagaże zabierają ze sobą kobiety. Może się okazać, że będziesz mógł na taaaką podróż wziąć tylko plecaczek, bo kreacje moje i Basi zajmą całe wolne miejsce : ). Życie. A Ślicznotka Paprotka na kolana ; ).
Święte słowa Justynko 🙂 W końcu człowiek musi sie w coś ubrać 😉
No ale wybierając się w podróż z takimi dziewczynami i z taaaaakim bagażem można być pewnym, że niczego, ale to zupełnie niczego, nie zabraknie. 🙂
Ja móglbym wziąć tylko małą konewkę do podlewania paprotki :))
jeśli tylko nosisz rozmiar "S" to napewno 😉
Ja niestety też dysponuję tylko ubrankami w rozmiarze "S" : ). Radku, masz coraz mniej czasu na zmniejszenie się do rzeczonego sajzu : ). Powodzenia : P.
Haha, no to zaczynam jeść gumijagody. Może to pomoże, bo do S-ki mi daleko. 🙂
Ale żebyście się nie zdziwiły jak zacznę skakać, ot tak, bez powodu 🙂
Oby to tylko nie były wilcze jagody 😉 – choć przyznam, że połączenie zawartości szafy Justynki i mojej to może być silna pokusa 😉
Silna pokusa i jednocześnie zabójcza broń – drżyjcie, Francuzi! Drżyjcie lokalni laskowie! Massive attack w rozmiarze S! ; -).A czy z tych radkowych gumijagód da się zrobić jakieś konfiturki? : )
Zapewne tak, ale tutaj to Bunia sie orientuje co i jak.
Ale wiesz Justynko czym potem ryzykujesz? 🙂 Głową w sufit przy każdej, nawet najmniejszej eksplozji uforii. 🙂
Hmm.. A czy uprawa tych roślinek jest hmm… akceptowalna społecznie i prawnie…?
Hmm…jak najbardziej :). Gumijagody są uprawiane przez Gumisie od wielu pokoleń zgodnie z dobrym obyczajem i tradycją akceptowaną przez wszystkich z gumisiowatego rodu. A konfiturki z nich bardzo dobrze sprawdzają się podczas drogi do pracy 🙂 znacznie skracają czas skocznej podróży 🙂