ITCore w domu i w zagrodzie

May 12th, 2007
Nasz osiedlowy LAN jest bardzo podatny na zniszczenia spowodowane nagłą zmianą warunków atmosferycznych – i tak oto dzisiaj po burzy przestał działać internet – ale, jak na złość, tylko www. Bardzo sprawnie działały wszystkie komunikatory, natomiast poczta i stronki – nic a nic. A akurat dzisiaj miałam przejrzeć pewną stronę i napisać autorowi maila, czy wszystko na jej jest ok. Ale dns nie dał się pingować, pakiety pingowe umierały po drodze ze starości (chyba, że nie wina TTL, ale mapki – może się zgubiły?). W pierwszym odruchu postanowiłam zachować się bardzo kobieco – tupnąć nogą, rozpłakać się, no cokolwiek. Ale, niestety, pozostałam sobą i kobiecą naturę mojej duszy zagłuszyła wyraźna WOLA i może nawet w porywach rozsądek – "Ja tak chcę, więc tak będzie. Chcę  (‘potrzebuję’ zepchnęłam na drugi plan) TERAZ dostępu do www, więc go dostanę.". Cel został osiągnięty sposobem bardzo justynkowym, choć dzięki Karolowi – postanowiłam połączyć się przez vpn ITCore – pamiętam, że jak z niego wcześniej korzystałam, to całe łącze mi się tam przerzucało, więc tak drogą dedukcji – jeśli połączę się przez vpn, będzie działało wszystko – ale musiał mnie przekonać "Najlepszy z najlepszych administratorów", jak to sam czasem ładnie o sobie mówi : ). Pojawił się jeszcze jeden problem – wcześniej korzystając z vpn używałam nazwy www zamiast IP, co było dość kłopotliwe w sytuacji, kiedy właśnie www mi nie działało. Ale wszystko ładnie ogarnęłam i spokojnie mogłam już spacerować po wspomnianej stronce. ITCore właściwie uratował mi dzisiaj życie, co Karol ładnie ujął, mówiąc: "ITCore w domu i w zagrodzie".
    To nie koniec moich przygód z komputerem na dziś – ach, bawiłam się programami, o których posiadaniu na razie tylko marzę – pierwszy raz widziałam (i klikałam!) Word 2007! Zachwyciłam się, po prostu dech mi zaparło : ). Miałam co prawda kłopot ze zlokalizowaniem menu Plik –> zazwyczaj Alt+P rozwiązywało sprawę, teraz szukałam i szukałam – ale znalazłam : ). Nie zdążyłam luknąć na opcję najbardziej mnie interesującą (Tezaurus języka polskiego), ale jeszcze to sobie odbiję. Później Visio – ach, godzinami mogłabym tam tworzyć sieci i sieciątka : ). Na sam koniec zostawiłam sobie zabawę z Visual Studio. Sama przyjemność : ). Nie mogłam się oderwać, ale musiałam wrócić na swój komputer : (. Poza tym 512 MB ramu bez kości : ) nie pozwala na zbyt ekscytujące zabawy na wirtualnych (mniej lub bardziej wirtualnych) maszynach : ). Mimo wszystko czuję się programowo zaspokojona na dziś : ).
    Całości dopełnia "Lolita" – poruszająca jak przy pierwszym oglądaniu, wciąż na nowo zaskakująca, głęboko psychologiczna i fascynująca. Brak mi słów : ). Jestem urzeczona. Bardzo bym chciała mieć "Lolitę" w formie książkowej, muszę o tym pomyśleć jakoś niedługo.
    Od rana zamierzam się uczyć łaciny, więc teraz już powinnam chyba iść spać – ale ponieważ spałam pół dnia (wczorajsze zastrzyki nie odpuszczały), jakoś w ogóle nie czuję się senna. Chyba pozwolę sobie na jeszcze jeden spacerek po cudzych komputerach bez ich wiedzy i zgody, a nawet przy zdecydowanym sprzeciwie – szukam Visty z Purble Place : ).

Leave a Reply

Skip to toolbar