Za siedmioma górami…

March 14th, 2010
    Ostatnio przeglądając statystyki tego blogu, zauważyłam, że odwiedził mnie czytelnik, który w wyszukiwarce na stronie winampa wpisał zapytanie "za siedmioma górami za siedmioma lasami co oznacza te sformułowanie". Pomyślałam więc, że wyjaśnię w kilku słowach, co ono oznacza – może czytelnik wróci, żądny wiedzy? Sformułowania "za siedmioma górami, za siedmioma lasami" używamy wtedy, kiedy nie chcemy dokładnie określać miejsca wydarzeń historii, którą zamierzamy opowiedzieć. Może to być intencjonalne pominięcie nazwy miejscowości, w której działa się akcja, ale może też wynikać z jej baśniowego charakteru. W pierwszym przypadku kwestia jest bardziej skomplikowana – onomastyka (i toponimia i antroponimia) jest niezwykle ważna tak w literaturze, jak i w filmie czy w sztuce opowiadania, ponieważ – jak wiemy – nazwy własne, choć z założenia znaczeniowo puste, sytuują jakoś bohatera czy miejsce w naszej świadomości i pozwalają nam uruchomić wiele procesów wynikających z działania wyobraźni na dane słowo. Oczywiście, nie bez znaczenia są tu kwestie nazwisk odapelatywnych. Zatem pominięcie tak ważnego aspektu, jakim jest dokładne – nawet jeśli pozorne – umieszczenie historii w konkretnym miejscu, choćby fikcyjnym, nie pozostaje bez wpływu na przebieg opowiadania. Opowiadacz musi mieć doskonale wyrobiony warsztat, żeby sprawnie się poruszać między nienazwanymi miejscami i używać tylko wyobrażanych budynków, elementów roślinnych czy akwenów; może jednak też być nie dość wyćwiczony pamięciowo, przez co unikanie wykorzystywania nazw własnych pomoże mu łatwiej lawirować między poszczególnymi wątkami opowiadania. W przypadku drugim – kiedy pominięcie podania miejsca akcji ma nadać opowiadaniu charakter baśniowy – sprawa jest bardzo prosta, a powody mogą być dwa: słuchacze mają odczuć pewnego rodzaju katharsis, żal i trwogę, wiedząc, że kreślona im historia – być może prawdziwa – wydarzyła się dość daleko, aby ich nie niepokoić w sensie fizycznym, bo na płaszczyźnie intelektualnej powinna zostać im wpojona na dłużej – przynajmniej na tyle, aby wracać w momentach kluczowych wyborów życiowych albo – przeciwnie – żeby wierzyli, że ten dobry świat z bajki/baśni/opowiadania gdzieś istnieje – za daleko, żeby dotrzeć do niego w dzień czy dwa, ale dość blisko, żeby go przywołać w chwilach zwątpienia i smutku.
   Mam nadzieję, że choć częściowo udało mi się zaspokoić ciekawość internauty, zaniepokojonego niewiedzą na temat początkowych słów znanych mu z dawnych bajek.
  Życzę wszystkim czytelnikom miłej niedzieli, baśniowej w tej jak najlepszej odsłonie :-).
 

Ludzie, do klawiatur! Rzucili konta na windowslive!

January 15th, 2010
Platforma windowslive cieszy się ogromną popularnością i coraz więcej osób używa jej regularnie do zabawy i pracy. Nie wiedziałam jednak, że dostępne na niej konta są już towarem deficytowym – bo z jakiegoż innego powodu limitowano by ich ilość? Tak czy inaczej, jestem w ciężkim szoku. Zakładając nowe konto, bałam się raczej, że pożądany przeze mnie identyfikator będzie zajęty, niż o to, że zabraknie dla mnie konta…
Wrócę jutro, zgodnie z zaleceniem z komunikatu.
Jeśli macie w planach utworzenie nowego konta na Livie, działajcie w okolicach północy – może będzie łatwiej, zaraz jak rzucą konta?: )

internet na nowym kanale

December 8th, 2009
Dziś rano jeden z użytkowników naszej sieci osiedlowej zadzwonił do mnie z pytaniem, czy mam internet, bo zmieniono nam kanał. Nie bardzo wiedziałam, o jakim kanale mowa, a dalsze wyjaśnienia nic nie dawały. Brzmiały następująco: "No w naszej sieci od kilku dni niektórzy nie mają internetu, bo podobno zmieniono nam kanał i teraz mamy internet na innym kanale". Szybko doszłam do wniosku, że nie chodzi o kanały WIFI ani o kanały monitora mającego funkcję TV : ). Nie wiedziałam jednak nadal, o co tak właściwie chodzi. I tak sobie rozmawialiśmy do czasu, aż zrezygnowana zapytałam, jakiż to jest ten nowy kanał i w odpowiedzi usłyszałam "587". I wszystko jasne. Nowy kanał, na którym mamy internet, to port poczty wychodzącej SMTP : ). Uff. A już myślałam, że coś spektakularnego wydarzyło się w życiu polskiej sieci internetowej…

refleksje Lu

November 17th, 2009
"Natenczas Justynka chwyciła na biurku zamknięty… swój kompuś różowy – płaski, megaszybki, pojemny… jak Admin Ptyś oburącz pisać na nim zaczęła… Westchnęła, policzkami wzdrygnęła i oczkami mrugnęła… Zasunęła wpół powieki, wciągnęła wgłąb pól rozumku… I na ekran monitora wysłała cały zapas kodunku… I napisała: bleszczak jak wicher binarnym tchem wpuścił na rynek W7 i roznióśł to echem".

Bawaria a sprawa polska, czyli satyra polityczna w czasach zarazy

November 16th, 2009

Z
Tomkiem Jachimkiem rozmawia Justyna Spychała

Justyna Spychała (JS): Satyra z założenia ma ośmieszać
i piętnować pewne zjawiska społeczne — co się dzieje z satyrą polityczną w
Polsce, gdy politycy sami nam ową satyrę serwują? Czy satyra polityczna ma
jeszcze rację bytu?

Tomek
Jachimek (TJ): Trudno ośmieszyć coś, co jest na tyle śmieszne samo w sobie. Dlatego
satyra polityczna w Polsce ma się bardzo słabo. Mało kto to robi. A jeśli już,
to robi to albo hm hm… nieudolnie — przykłady można znaleźć, ale ja się nie
odważę na podanie konkretnych nazwisk — albo piętnując zjawiska, a nie
konkretne osoby. Oczywiście, pojawia się mnóstwo żartów o Kaczyńskich czy o
premierze Tusku, ale jak Boga kocham, słyszałem może ze dwa – trzy udane i to
takie, które powstały na ulicy czy w Internecie, ale nie słyszałem, żeby jakiś
satyryk miał coś ciekawego do powiedzenia.

JS: A kiedy ostatnio według Ciebie jakiś satyryk miał
coś ciekawego do powiedzenia?

TJ:
Ostatni taki dobry program pojawił się cztery lata temu — Neo-Nówka zrobiła
tzw. „Moherowy program”. On piętnował pewną grupę społeczną — i to było takie
bezpośrednie odniesienie nie tyle do grupy politycznej, ale do jakiejś grupy
społecznej, która często się pojawia w dyskursie na temat polityki, bieżącej
sytuacji. Oczywiście, są kabareciarze, są satyrycy, którzy nic innego nie
robią, tylko wychodzą i mówią: „No… Kaczyńscy to są tacy, Tusk to jest taki,
Gosiewski to jest taki, Schetyna to jest taki…” — i to są ich żarty, ale
powiedzmy sobie szczerze, ja osobiście nie cenię tego typu rzeczy najmocniej. A
takich kabaretów wziętych, uznanych, które by się zajmowały tylko i wyłącznie
satyrą polityczną, po prostu nie ma.

JS: W
takim razie politycy karykaturując samych siebie, niszczą zjawisko satyry
politycznej?

TJ:
To jest też jedna z zasadniczych przyczyn, natomiast istnieje też niepisana
prawda satyryczna, że jeżeli chcesz coś obśmiać, chcesz na coś zwrócić uwagę,
chcesz coś wyolbrzymić, to powinieneś to w jakiś sposób lubić. I to jest
warunek nie do spełnienia.

JS:
Czyli satyra satyry nie jest już satyrą (mówimy cały czas o satyrze
politycznej)?

TJ:
Lepiej bym tego nie ujął.

JS:
Czy sytuacja polityczna w Polsce ma wpływ na nasze poczucie humoru? Czy nasze
poczucie humoru się zmienia?

TJ:
Patrząc przez pryzmat sytuacji politycznej? Nie, myślę, że jeżeli zmienia się,
to zmienia się obiekt żartów. Zdaje się, że do niedawna śmialiśmy się z
Włoszczowej, teraz się śmiejemy z cudów z Irlandii. Ale to nie jest tak, że zmienia
się klimat żartowania, że zmienia się jakoś jego rodzaj, że poczucie humoru nam
subtelnieje albo zaostrza. Zmieniają się nam tylko poszczególne tematy. Tak jak
do niedawna tylko i wyłącznie był PiS na tapecie, to teraz coraz częściej na
tej tapecie zjawia się Platforma — nie dlatego, że coś tam się pozmieniało w
Polsce, ale dlatego, że Platforma zaczęła rządzić w Polsce, a PiS przestał… Ale
poczucie humoru jest dokładnie takie samo.

JS: Więc
jak to jest? Jednak żartuje się z polityki?

TJ:
Tak, oczywiście, ale nie w takiej formie, jaką kojarzymy z satyrą. Można
znaleźć mnóstwo żartów internetowych — a internauci generalnie nie oszczędzają
nikogo, można znaleźć mnóstwo żartów jakichś takich na ulicy, jakichś programów
publicystycznych typu — będę nieskromny w tym momencie — Szkło Kontaktowe,
które są tworzone w miarę na bieżąco. Natomiast takiej klasycznej satyry, że
wychodzi gość czy kabaret na scenę i jadą program, że „Tusk jest taki, a
Kaczyński taki”, to takich rzeczy się raczej nie spotyka.

JS:
To co nas bawi teraz?

TJ: Ja
myślę, że to jest pytanie zbyt szerokie jak na mój prosty, skromny umysł,
ponieważ nasz naród liczy sobie 40 milionów — z jakimś okładem, licząc
emigrację — i znalezienie jednego wspólnego mianownika, który by śmieszył
czterdzieści parę milionów osób jest po prostu niemożliwe, zwłaszcza że Polska
jest krajem strasznie zróżnicowanym — wykształcenie, płeć, wiek…

JS:
To może weźmy średnią intelektualną…?

TJ:
Średnią intelektualną… Kobieta, mężczyzna, z dużego miasta, z małego miasta? — Gdybyśmy
rozrysowali tego typu schemat, to może udałoby się coś ustalić, natomiast bez
tego trudno powiedzieć… Powiem tak: niestety, najbardziej śmieszy Polaków żart
pod tytułem „Bawaria” i to jeszcze „Bawaria” tak zwanych „niskich lotów”. Czyli
weźmy „Świat według Kiepskich” — i nie mówimy o tej — bo ona tam jest —
warstwie, która się gdzieś mieści pod skórą, tam, jak się dogrzebać, można coś
znaleźć. Natomiast Polaków śmieszy to, że taki Grabowski — który moim skromnym
zdaniem tworzy tam kreację — bo to jest kreacja aktorska, zagrać taką rolę — że
on tam się drapie w pępek, że on beknie, że powie „mam pomysła”, a nie „mam
pomysł” itd. I to jest ta pierwsza warstwa, ta najprostsza. I właśnie ten żart,
to poczucie humoru ma niezliczone rzesze zwolenników, jeśli chodzi o nasz kraj.

JS: A
jak to działa na scenie?

TJ: Wystarczy
wejść na scenę i powiedzieć „d…”, wejść i powiedzieć cokolwiek innego,
jakikolwiek inny brzydki wyraz — reakcje są zawsze — czy to będzie granie dla
profesorów, czy to będzie granie dla inteligencji, czy to będzie granie dla
amfiteatru, czy to będzie granie gdziekolwiek — użyj wulgaryzmu, to są
zapewnione reakcje. Znam kabarety, które na niczym innym nie budują swoich
programów, tylko na tym, żeby maksymalnie tam nakląć.

JS: I
to się sprawdza?

TJ:
No, może nie do końca, ale na początku dwa – trzy mocniejsze wyrażenia to jest
sukces.

JS: Naprawdę
tylko to nas śmieszy?

TJ: Powiedziałbym
jeszcze o żarcie w stylu — pomijając wulgaryzmy, bo tam nie padają — „żart
wiejski”, „żart chłopski”, „żart swojski” — np. „Sami swoi”. Na każde święta
Kargul i Pawlak mogą być puszczani i na każde święta ogląda to parę ładnych
milionów ludzi, mimo że to znają na pamięć, ale jak tam „Witia wierzchem jedzie!
— Nie może być! Na kocie?!” itp., no to w ogóle „ha ha ha” — cała Polska ryczy
ze śmiechu, co mi się osobiście średnio podoba, ale tak jest.

JS:
To w takim razie jak te nasze oczekiwania, o których powiedziałeś, wpływają
obecnie na poziom artystyczno-merytoryczny satyry politycznej?

TJ:
Powiem szczerze, że chyba nie wpływają w ogóle.

JS:
Czyli nie oczekujemy więcej?

TJ:
To zależy kto — jeżeli przychodzi inteligentna, rzutka dziennikarka albo
studentka (która musi zrobić wywiad na zaliczenie), to podejrzewam, że ona
gdzieś tam w zaciszu swojego serducha czegoś oczekuje, jak ogląda program
telewizyjny z kabareciarzami. Ale generalnie te rzesze podstawowe — z całą
sympatią wobec nich — one chyba niczego nie oczekują, one uważają, że tak jest
dobrze, jak jest. Dobry przykład: jakakolwiek próba telewizyjna — nie mówię
estradowa, nie mówię sceniczna, nie mówię teatralna — jakakolwiek telewizyjna
próba zrobienia czegoś inaczej w świecie kabaretu najprawdopodobniej — na 99% —
kończy się klęską.

 JS: Dlaczego tak uważasz?

TJ: Najlepszym
tego przykładem jest Kabaret Starszych Panów — kiedyś wszyscy go oglądali, a
oglądali go dlatego, ponieważ był jeden program w telewizji, więc to było
modne. Abstrahując, to były znakomite rzeczy, natomiast jeżeli by dzisiaj pan
Jeremi Przybora albo Jerzy Wasowski albo we dwóch poszli do telewizji — już nie
mówię do komercyjnej, nie mówię do Telewizji Polskiej — i powiedzieli „Szanowny
panie prezesie (szanowna pani prezes), mamy taki pomysł: będziemy pisali
liryczne wiersze, kolega zrobi do tego świetną muzykę, będą to wystawiali
aktorzy, a nasze dialogi między piosenkami będą się kręciły według takiej
delikatnej nutki absurdu. My będziemy poubierani we fraki i to będzie takie bez
tempa, nie będziemy w ogóle zmieniali scenografii, tylko będziemy sobie gadali
i to będzie takim językiem albo przedwojennej inteligencji albo inteligencji
świeżo powojennej. I co pani na to, pani prezes, i co pan na to, panie
prezesie?” — myślę, że ta rozmowa trwałaby 8 sekund z zamknięciem klamki od
drugiej strony przez panów Przyborę i Wasowskiego. Po prostu nie ma na coś
takiego miejsca.

JS: Nikt
nie próbował tego sprawdzić?

TJ:
Kiedy Telewizja Polonia zrobiła dwa czy trzy lata temu taką akcję, że puszczamy
Kabaret Starszych Panów – i puścili, to oglądalność była na poziomie 75 tysięcy
ludzi, a to jest żenująco mało jak na jakikolwiek program w telewizyjny — a to
było o w miarę przyzwoitej godzinie, bo o 21. I to się po 6 – 7 godzinach
powtarzało, bo to Telewizja Polonia, więc dla Amerykanów, dla polonii polskiej
w Ameryce oczywiście, bo nie sądzę, żeby jakiś amerykański farmer spod Chicago
oglądał sobie Kabaret Starszych Panów na TV Polonia. Sumując te wyniki, to było
tak, że odcinek był oglądany przez mniej więcej 75 tysięcy ludzi, co jest
wynikiem skrajnie niskim.

JS: A
z drugiej strony, kiedy Turnau wydaje płytę, na której śpiewa „Moja dziewuszka
nie ma serduszka”, ludzie są zachwyceni, o czym świadczy liczba sprzedanych
płyt.

TJ: Ile
to było płyt? Jaki to był wynik? Złota płyta? Grzegorz Turnau wygrał z Dodą, z
grupą Feel? To zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Jest oczywiście w Polsce
spore grono odbiorców — tylko teraz też musielibyśmy się zastanowić nad liczbą,
która oznacza „spore” — które ceni sobie inne poczucie humoru. Tu właśnie
Kabaret Starszych Panów jest doskonałym przykładem, że można bawić inaczej —
Grzegorz Turnau nagrywa piosenkę „Moja dziewuszka nie ma serduszka” itd. i znajduje
słuchaczy, to znaczy, że można to robić. Natomiast jeżeli mielibyśmy wytyczyć
taką podstawową średnią dla mas, to będzie ona niestety dość niska albo dosyć
mało wybredna.

JS: A
co z wpływem tego, co się dzieje w polityce na ten sam poziom, o którym mówiliśmy.
Czy to, że jest zabawnie w sejmie, wymaga od satyryków więcej — żeby było
jeszcze zabawniej?

TJ:
Nie chcę się wypowiadać w imieniu całej grupy satyryków, bo nie mam takich
uprawnień, ale wydaje mi się, że satyrycy się tym za bardzo nie przejmują. Wiedzą
oczywiście, kim jest Andrzej Lepper, wiedzą, kto to jest prezydent Kaczyński,
bo przecież generalnie żyją z tego, że obserwują świat i jakoś go tam opisują,
przekładają na swoje, natomiast to, że głupio się wypowie poseł X czy poseł Y
czy beznadziejnie śmieszną przemową błyśnie pani senator Z albo pan senator Ó,
nie ma najmniejszego wpływu na to, co satyryk będzie tam przy biurku pisał (czy
gdzieś tam, nie wiem, gdzie pisze — w samochodzie czy w hotelu po koncercie),
co sobie będzie kombinował zabawnego, więc nie dopatrywałbym się powiązania.

JS: A
co z wydarzeniami ważnymi dla wszystkich Polaków?

TJ: Oczywiście,
jeżeli jest wydarzenie pod tytułem „Polska wstępuje do Unii Europejskiej”,
„Polska przyjmuje euro”, „Polska organizuje Euro 2012”, to jak najbardziej te
tematy się pojawiają gdzieś w jakiś specyficzny sposób — czy to będzie jedna
tak zwana szpilka wsadzona, czy to będzie monolog, czy to będzie cały program
na ten temat. Ale to jest bardziej ze zjawisk niż z poszczególnych postaci,
poszczególnych partii, poszczególnych tam sympatii politycznych.

JS:
Moje ostatnie pytanie dotyczy Szkła kontaktowego. Szkło cieszy się ogromną
popularnością…

TJ: …„ogromną” to znowu wartość względna, z Feelem nie
rywalizujemy…

JS: …cieszy
się względnie ogromną popularnością. Czy określiłbyś Szkło Kontaktowe mianem
programu satyrycznego — w końcu jest tam prawie sama polityka, a już sobie
wyjaśniliśmy, że polityka i satyra nie idą w parze?

TJ:
To jest program satyryczny. Hm… Powiedziałbym: satyryczno-publicystyczny. Dlatego
satyryczno-publicystyczny, a nie tylko satyryczny, że my naprawdę nie gonimy za
dowcipem — pokazujemy filmiki, które w jakiś sposób mogą być śmieszne i je
sobie komentujemy. To jest tak, jak sobie w tym momencie rozmawiamy. Jeżeli
pojawi się żart — bardzo fajnie, bardzo miło itd. Natomiast jeżeli ten żart się
nie pojawi, absolutnie nie wpływa to ani na nasze samopoczucie, ani na — mam
nadzieję — samopoczucie widzów. Oczywiście, są widzowie, którzy mówią: „A,
dobra, program satyryczny, a bo tutaj siedzą dwa pryki stare (tudzież dwa pryki
nieco młodsze) i sobie tam pitolą. To w ogóle nie jest śmieszne”. Jak
najbardziej, święta racja, bo to nie ma być śmieszne na zasadzie kabaretowej,
to nie ma być śmieszne na zasadzie „Samych swoich”.

JS: Co
zatem decyduje o sukcesie Szkła?

TJ: Redaktor
Miecugow, który przedstawiał ideę programu, powiedział: „Spotyka się dwóch
facetów w kawiarni…” — oczywiście brakuje tych absolutnie pewnych elementów,
które się pojawiają w kawiarni, kiedy się spotyka dwóch facetów — my siedzimy
przy szklaneczce wody i nie używamy słów wulgarnych. A tak poza tym gadamy
sobie normalnie. I sukcesem tego programu jest to, że jeżeli jest to satyra,
jest to satyra robiona w inny sposób od powszechnie obowiązującego w mediach,
czyli możemy się uśmiechnąć, możemy sobie mrugnąć okiem, ale w ogóle nie gonimy
za tak zwaną szybką, mocną puentą.

 JS: Czy w takim razie ta mocna puenta
przychodzi Wam naturalnie?

TJ: Jeżeli
tej puenty nie ma nawet przez 7 minut, nic się nie dzieje, spokojnie mamy
rozmawiać. Tutaj urokiem ma być — nie wiem, czy jest, bo nie mnie to oceniać —
urokiem ma być właśnie spokojna wymiana zdań, jakieś celne komentarze,
zwrócenie uwagi na coś. Przecież TVN24 od rana do nocy pokazuje serwisy, robi
reportaże, przychodzą eksperci, przychodzą bezpośredni bohaterowie wydarzeń. Bylibyśmy
wtórni wobec tych ludzi, gdybyśmy robili dokładnie to samo od tej strony. A my
staramy się spojrzeć na to od tyłu, z ukocha minimalnego.

JS: I
podsumować?

TJ:
I podsumować. Jeśli się uda, to oczywiście tak.

JS:
Masz jakieś ciekawe spostrzeżenia odnośnie tej pracy?

TJ:
To nie jest praca, to jest przyjemność. To jest raz na tydzień, wieczorem, i
tak bym pewnie nic innego nie robił, tylko oglądał ligę angielską i to
najprawdopodobniej z piwem, a tak można się tam intelektualnie wyżyć. Jakby nie
było, posiedzenie godziny z redaktorem Miecugowem czy z redaktorem Sianeckim w
takim bezpośrednim dialogu, gdzie ten dialog — daję tutaj słowo honoru — jest
naprawdę na żywo, nam nikt tego nie pisze, my sobie siadamy i zupełnie nie
wiemy, w którą stronę to się potoczy — wiemy, jakie będą filmiki, to oczywiste,
ale w którą stronę to się potoczy, nie wiemy, z rytmu wybijają nas telefony… To
jest duża frajda.

JS:
Zatem, drodzy Czytelnicy, Bawaria nam niestraszna. Póki na warcie stoi Tomek
Jachimek ze Szkiełkiem i (czujnym) okiem, możemy spać spokojnie.

Groovy oswojony

November 10th, 2009
W ramach warsztatów programistycznych na PJWSTK uczymy się języka Groovy, który – jak sama nazwa wskazuje – jest cudny, rewelacyjny i w dechę  : P. Tylko… czy wielu z Was o nim słyszało? Założę się, że nie. Brak polskiej dokumentacji też o czymś świadczy. No nic, podobno przy wyborze języka programowania liczy się jego przydatność, a Groovy to taka lepsza java, więc kto wie, może za rok – dwa wszyscy będziemy się porozumiewać w Groovy?  🙂

Prawdy gimnazjalne

October 30th, 2009
Dowiedziałam się dziś od uczniów gimnazjum, że wcielając się w Strzelca ze "Świtezianki", można śmiało powiedzieć: "Myślałem, że ta, co jej wierność przysięgałem, jest najładniejsza na maksa, ale tamta była ładniejsza, to z nią poszłem, nie?". A Eliza O. pisała komedie. Starogreckie. Serio-serio : ).
Uwielbiam to : ))).

jesiennie

October 26th, 2009
Coraz bardziej jesiennie, coraz bardziej lirycznie mi…
To stary wiersz, sprzed dobrych kilku lat, ale tak ładnie mi dziś brzmi… Tak jesiennie…

I na słowa "STAŃ SIĘ"
nie wiruje już ziemia
Na smutek nie ma recepty,
Bo już ostatni przyjaciel
skrzydła szykuje do lotu
Odgarniam nie moje włosy z czoła
Na mój strach już nie reaguje czułością
Rozglądać się wkoło i nic nie widzieć
Jak grzecznościowy uśmiech
na powitane, -żegnanie, cześć
Nie umiem, nie umiem, nie chcę… pomogę
Nikt nie puka w okno o brzasku
Nikt nie niepokoi nocą tylko nic
pokoi nie mnie
I nie wiesz, ile ma lat
ta iluzja, co lekką ironią
trzyma Cię przy sobie mnie
Nas razem mnie ma bez blasku
Ale znów za późno chciałam przytul
Jakkolwiek bez znaczenia, czy zmienię dziś adres
Jak nadal czekać na znów pierwszą miłość
Ostatni spojrzenia leczniczy wpływ
Leciutki zamęt, w zamku klucza szept
Nie odchodź, nie dziś, nie od
Bo smutek w oczy coraz pewniej wkracza
Zostań niepewnością, zostań niedomówieniem
Łzą poranka, co moczy wzruszenie
Moimi "STAŃ SIĘ"
stworzyłam Ciebie

dilbertowe

October 25th, 2009
"I ty mówisz, że programowanie jest trudne?! W moich czasach pisało się tylko za pomocą zer! Nawet jedynek nie było!"
🙂

W 7

October 15th, 2009
Ostatnio w Warszawie jechało przede mną autko o numerze rejestracyjnym: W7 SEVEN. Gratuluję pomysłu i nie ukrywam, że trochę zazdroszczę : ). Ciekawe, jakiego systemu używa kierowca?: )
Skip to toolbar