jeżyny

January 28th, 2013

Od ostatniego odwołania w lesie. Od imienia zapomnianego gdzieś przy drodze, bo jeżyny kusiły fioletem pożądania. Wtedy jeszcze nie wiedział, że miłość może być cierpka, a dłonie pokłute cierniem zmroku. Żeby dojść do końca, nie patrząc za siebie. Bo Orfeusz się zgubił w szuwarach nieczystego błogosławieństwa. Bo Eurydyka w japonkach łapała stopa przy drodze krajowej numer 13:30 w piątek. I ją także wezwały jeżyny do lasu, gdzie dusze zwabione grały w pokera.

A stawka wcale nie była niska.

Krokiem trzecim jest zawsze upadek. Ale jest nadzieja, bo kroki nie muszą być jeden po drugim. Kto jednak raz wejdzie do tego lasu, co jak rzeka, zawsze ten sam a inny, nie znajdzie ukojenia. Wieczna Eurydyka z milionem namiastek. Kobieta tak czysta, że aż nikt jej nie chce. Jak poranny prysznic, rosa na bruku, stłuczone szkło, bo i my do lasu dotarliśmy. Rozdzierający płacz dziecka nocą, nalewka z jeżyn, z jeżyn pierogi, z jeżyn nocne koszmary. Bo dywan zaplamiony, bo miłość splamiona lasem, bo splamiona dłonią kochanka – ona. Im głębiej w las, tym więcej jeżyn, więcej iluzji, pożądań chwili, chwili pożądania, lęku, więcej dłoni, więcej lęku i radości, więcej jeżynowych ust, obietnic i rozstań. Więcej Eurydyk. Tych splamionych.

A za lasem cmentarz. Z mniej i bardziej upadłymi aniołami, z upadłymi pomnikami, z Orfeuszami, z upadłymi liśćmi, bo lato w pełni. Tu dłonie od jeżyn bordowe krwią się mienią. Tu czuć las jakby umarł razem z Bogiem. To inny smak tego samego owocu. To jakby cierniem miłość mieszać, ziół dosypać, spopielić i czekać. Na przeznaczenie, co nigdy nie chce dla nas dobrze.

Leave a Reply

Skip to toolbar