Bawaria a sprawa polska, czyli satyra polityczna w czasach zarazy

November 16th, 2009

Z
Tomkiem Jachimkiem rozmawia Justyna Spychała

Justyna Spychała (JS): Satyra z założenia ma ośmieszać
i piętnować pewne zjawiska społeczne — co się dzieje z satyrą polityczną w
Polsce, gdy politycy sami nam ową satyrę serwują? Czy satyra polityczna ma
jeszcze rację bytu?

Tomek
Jachimek (TJ): Trudno ośmieszyć coś, co jest na tyle śmieszne samo w sobie. Dlatego
satyra polityczna w Polsce ma się bardzo słabo. Mało kto to robi. A jeśli już,
to robi to albo hm hm… nieudolnie — przykłady można znaleźć, ale ja się nie
odważę na podanie konkretnych nazwisk — albo piętnując zjawiska, a nie
konkretne osoby. Oczywiście, pojawia się mnóstwo żartów o Kaczyńskich czy o
premierze Tusku, ale jak Boga kocham, słyszałem może ze dwa – trzy udane i to
takie, które powstały na ulicy czy w Internecie, ale nie słyszałem, żeby jakiś
satyryk miał coś ciekawego do powiedzenia.

JS: A kiedy ostatnio według Ciebie jakiś satyryk miał
coś ciekawego do powiedzenia?

TJ:
Ostatni taki dobry program pojawił się cztery lata temu — Neo-Nówka zrobiła
tzw. „Moherowy program”. On piętnował pewną grupę społeczną — i to było takie
bezpośrednie odniesienie nie tyle do grupy politycznej, ale do jakiejś grupy
społecznej, która często się pojawia w dyskursie na temat polityki, bieżącej
sytuacji. Oczywiście, są kabareciarze, są satyrycy, którzy nic innego nie
robią, tylko wychodzą i mówią: „No… Kaczyńscy to są tacy, Tusk to jest taki,
Gosiewski to jest taki, Schetyna to jest taki…” — i to są ich żarty, ale
powiedzmy sobie szczerze, ja osobiście nie cenię tego typu rzeczy najmocniej. A
takich kabaretów wziętych, uznanych, które by się zajmowały tylko i wyłącznie
satyrą polityczną, po prostu nie ma.

JS: W
takim razie politycy karykaturując samych siebie, niszczą zjawisko satyry
politycznej?

TJ:
To jest też jedna z zasadniczych przyczyn, natomiast istnieje też niepisana
prawda satyryczna, że jeżeli chcesz coś obśmiać, chcesz na coś zwrócić uwagę,
chcesz coś wyolbrzymić, to powinieneś to w jakiś sposób lubić. I to jest
warunek nie do spełnienia.

JS:
Czyli satyra satyry nie jest już satyrą (mówimy cały czas o satyrze
politycznej)?

TJ:
Lepiej bym tego nie ujął.

JS:
Czy sytuacja polityczna w Polsce ma wpływ na nasze poczucie humoru? Czy nasze
poczucie humoru się zmienia?

TJ:
Patrząc przez pryzmat sytuacji politycznej? Nie, myślę, że jeżeli zmienia się,
to zmienia się obiekt żartów. Zdaje się, że do niedawna śmialiśmy się z
Włoszczowej, teraz się śmiejemy z cudów z Irlandii. Ale to nie jest tak, że zmienia
się klimat żartowania, że zmienia się jakoś jego rodzaj, że poczucie humoru nam
subtelnieje albo zaostrza. Zmieniają się nam tylko poszczególne tematy. Tak jak
do niedawna tylko i wyłącznie był PiS na tapecie, to teraz coraz częściej na
tej tapecie zjawia się Platforma — nie dlatego, że coś tam się pozmieniało w
Polsce, ale dlatego, że Platforma zaczęła rządzić w Polsce, a PiS przestał… Ale
poczucie humoru jest dokładnie takie samo.

JS: Więc
jak to jest? Jednak żartuje się z polityki?

TJ:
Tak, oczywiście, ale nie w takiej formie, jaką kojarzymy z satyrą. Można
znaleźć mnóstwo żartów internetowych — a internauci generalnie nie oszczędzają
nikogo, można znaleźć mnóstwo żartów jakichś takich na ulicy, jakichś programów
publicystycznych typu — będę nieskromny w tym momencie — Szkło Kontaktowe,
które są tworzone w miarę na bieżąco. Natomiast takiej klasycznej satyry, że
wychodzi gość czy kabaret na scenę i jadą program, że „Tusk jest taki, a
Kaczyński taki”, to takich rzeczy się raczej nie spotyka.

JS:
To co nas bawi teraz?

TJ: Ja
myślę, że to jest pytanie zbyt szerokie jak na mój prosty, skromny umysł,
ponieważ nasz naród liczy sobie 40 milionów — z jakimś okładem, licząc
emigrację — i znalezienie jednego wspólnego mianownika, który by śmieszył
czterdzieści parę milionów osób jest po prostu niemożliwe, zwłaszcza że Polska
jest krajem strasznie zróżnicowanym — wykształcenie, płeć, wiek…

JS:
To może weźmy średnią intelektualną…?

TJ:
Średnią intelektualną… Kobieta, mężczyzna, z dużego miasta, z małego miasta? — Gdybyśmy
rozrysowali tego typu schemat, to może udałoby się coś ustalić, natomiast bez
tego trudno powiedzieć… Powiem tak: niestety, najbardziej śmieszy Polaków żart
pod tytułem „Bawaria” i to jeszcze „Bawaria” tak zwanych „niskich lotów”. Czyli
weźmy „Świat według Kiepskich” — i nie mówimy o tej — bo ona tam jest —
warstwie, która się gdzieś mieści pod skórą, tam, jak się dogrzebać, można coś
znaleźć. Natomiast Polaków śmieszy to, że taki Grabowski — który moim skromnym
zdaniem tworzy tam kreację — bo to jest kreacja aktorska, zagrać taką rolę — że
on tam się drapie w pępek, że on beknie, że powie „mam pomysła”, a nie „mam
pomysł” itd. I to jest ta pierwsza warstwa, ta najprostsza. I właśnie ten żart,
to poczucie humoru ma niezliczone rzesze zwolenników, jeśli chodzi o nasz kraj.

JS: A
jak to działa na scenie?

TJ: Wystarczy
wejść na scenę i powiedzieć „d…”, wejść i powiedzieć cokolwiek innego,
jakikolwiek inny brzydki wyraz — reakcje są zawsze — czy to będzie granie dla
profesorów, czy to będzie granie dla inteligencji, czy to będzie granie dla
amfiteatru, czy to będzie granie gdziekolwiek — użyj wulgaryzmu, to są
zapewnione reakcje. Znam kabarety, które na niczym innym nie budują swoich
programów, tylko na tym, żeby maksymalnie tam nakląć.

JS: I
to się sprawdza?

TJ:
No, może nie do końca, ale na początku dwa – trzy mocniejsze wyrażenia to jest
sukces.

JS: Naprawdę
tylko to nas śmieszy?

TJ: Powiedziałbym
jeszcze o żarcie w stylu — pomijając wulgaryzmy, bo tam nie padają — „żart
wiejski”, „żart chłopski”, „żart swojski” — np. „Sami swoi”. Na każde święta
Kargul i Pawlak mogą być puszczani i na każde święta ogląda to parę ładnych
milionów ludzi, mimo że to znają na pamięć, ale jak tam „Witia wierzchem jedzie!
— Nie może być! Na kocie?!” itp., no to w ogóle „ha ha ha” — cała Polska ryczy
ze śmiechu, co mi się osobiście średnio podoba, ale tak jest.

JS:
To w takim razie jak te nasze oczekiwania, o których powiedziałeś, wpływają
obecnie na poziom artystyczno-merytoryczny satyry politycznej?

TJ:
Powiem szczerze, że chyba nie wpływają w ogóle.

JS:
Czyli nie oczekujemy więcej?

TJ:
To zależy kto — jeżeli przychodzi inteligentna, rzutka dziennikarka albo
studentka (która musi zrobić wywiad na zaliczenie), to podejrzewam, że ona
gdzieś tam w zaciszu swojego serducha czegoś oczekuje, jak ogląda program
telewizyjny z kabareciarzami. Ale generalnie te rzesze podstawowe — z całą
sympatią wobec nich — one chyba niczego nie oczekują, one uważają, że tak jest
dobrze, jak jest. Dobry przykład: jakakolwiek próba telewizyjna — nie mówię
estradowa, nie mówię sceniczna, nie mówię teatralna — jakakolwiek telewizyjna
próba zrobienia czegoś inaczej w świecie kabaretu najprawdopodobniej — na 99% —
kończy się klęską.

 JS: Dlaczego tak uważasz?

TJ: Najlepszym
tego przykładem jest Kabaret Starszych Panów — kiedyś wszyscy go oglądali, a
oglądali go dlatego, ponieważ był jeden program w telewizji, więc to było
modne. Abstrahując, to były znakomite rzeczy, natomiast jeżeli by dzisiaj pan
Jeremi Przybora albo Jerzy Wasowski albo we dwóch poszli do telewizji — już nie
mówię do komercyjnej, nie mówię do Telewizji Polskiej — i powiedzieli „Szanowny
panie prezesie (szanowna pani prezes), mamy taki pomysł: będziemy pisali
liryczne wiersze, kolega zrobi do tego świetną muzykę, będą to wystawiali
aktorzy, a nasze dialogi między piosenkami będą się kręciły według takiej
delikatnej nutki absurdu. My będziemy poubierani we fraki i to będzie takie bez
tempa, nie będziemy w ogóle zmieniali scenografii, tylko będziemy sobie gadali
i to będzie takim językiem albo przedwojennej inteligencji albo inteligencji
świeżo powojennej. I co pani na to, pani prezes, i co pan na to, panie
prezesie?” — myślę, że ta rozmowa trwałaby 8 sekund z zamknięciem klamki od
drugiej strony przez panów Przyborę i Wasowskiego. Po prostu nie ma na coś
takiego miejsca.

JS: Nikt
nie próbował tego sprawdzić?

TJ:
Kiedy Telewizja Polonia zrobiła dwa czy trzy lata temu taką akcję, że puszczamy
Kabaret Starszych Panów – i puścili, to oglądalność była na poziomie 75 tysięcy
ludzi, a to jest żenująco mało jak na jakikolwiek program w telewizyjny — a to
było o w miarę przyzwoitej godzinie, bo o 21. I to się po 6 – 7 godzinach
powtarzało, bo to Telewizja Polonia, więc dla Amerykanów, dla polonii polskiej
w Ameryce oczywiście, bo nie sądzę, żeby jakiś amerykański farmer spod Chicago
oglądał sobie Kabaret Starszych Panów na TV Polonia. Sumując te wyniki, to było
tak, że odcinek był oglądany przez mniej więcej 75 tysięcy ludzi, co jest
wynikiem skrajnie niskim.

JS: A
z drugiej strony, kiedy Turnau wydaje płytę, na której śpiewa „Moja dziewuszka
nie ma serduszka”, ludzie są zachwyceni, o czym świadczy liczba sprzedanych
płyt.

TJ: Ile
to było płyt? Jaki to był wynik? Złota płyta? Grzegorz Turnau wygrał z Dodą, z
grupą Feel? To zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Jest oczywiście w Polsce
spore grono odbiorców — tylko teraz też musielibyśmy się zastanowić nad liczbą,
która oznacza „spore” — które ceni sobie inne poczucie humoru. Tu właśnie
Kabaret Starszych Panów jest doskonałym przykładem, że można bawić inaczej —
Grzegorz Turnau nagrywa piosenkę „Moja dziewuszka nie ma serduszka” itd. i znajduje
słuchaczy, to znaczy, że można to robić. Natomiast jeżeli mielibyśmy wytyczyć
taką podstawową średnią dla mas, to będzie ona niestety dość niska albo dosyć
mało wybredna.

JS: A
co z wpływem tego, co się dzieje w polityce na ten sam poziom, o którym mówiliśmy.
Czy to, że jest zabawnie w sejmie, wymaga od satyryków więcej — żeby było
jeszcze zabawniej?

TJ:
Nie chcę się wypowiadać w imieniu całej grupy satyryków, bo nie mam takich
uprawnień, ale wydaje mi się, że satyrycy się tym za bardzo nie przejmują. Wiedzą
oczywiście, kim jest Andrzej Lepper, wiedzą, kto to jest prezydent Kaczyński,
bo przecież generalnie żyją z tego, że obserwują świat i jakoś go tam opisują,
przekładają na swoje, natomiast to, że głupio się wypowie poseł X czy poseł Y
czy beznadziejnie śmieszną przemową błyśnie pani senator Z albo pan senator Ó,
nie ma najmniejszego wpływu na to, co satyryk będzie tam przy biurku pisał (czy
gdzieś tam, nie wiem, gdzie pisze — w samochodzie czy w hotelu po koncercie),
co sobie będzie kombinował zabawnego, więc nie dopatrywałbym się powiązania.

JS: A
co z wydarzeniami ważnymi dla wszystkich Polaków?

TJ: Oczywiście,
jeżeli jest wydarzenie pod tytułem „Polska wstępuje do Unii Europejskiej”,
„Polska przyjmuje euro”, „Polska organizuje Euro 2012”, to jak najbardziej te
tematy się pojawiają gdzieś w jakiś specyficzny sposób — czy to będzie jedna
tak zwana szpilka wsadzona, czy to będzie monolog, czy to będzie cały program
na ten temat. Ale to jest bardziej ze zjawisk niż z poszczególnych postaci,
poszczególnych partii, poszczególnych tam sympatii politycznych.

JS:
Moje ostatnie pytanie dotyczy Szkła kontaktowego. Szkło cieszy się ogromną
popularnością…

TJ: …„ogromną” to znowu wartość względna, z Feelem nie
rywalizujemy…

JS: …cieszy
się względnie ogromną popularnością. Czy określiłbyś Szkło Kontaktowe mianem
programu satyrycznego — w końcu jest tam prawie sama polityka, a już sobie
wyjaśniliśmy, że polityka i satyra nie idą w parze?

TJ:
To jest program satyryczny. Hm… Powiedziałbym: satyryczno-publicystyczny. Dlatego
satyryczno-publicystyczny, a nie tylko satyryczny, że my naprawdę nie gonimy za
dowcipem — pokazujemy filmiki, które w jakiś sposób mogą być śmieszne i je
sobie komentujemy. To jest tak, jak sobie w tym momencie rozmawiamy. Jeżeli
pojawi się żart — bardzo fajnie, bardzo miło itd. Natomiast jeżeli ten żart się
nie pojawi, absolutnie nie wpływa to ani na nasze samopoczucie, ani na — mam
nadzieję — samopoczucie widzów. Oczywiście, są widzowie, którzy mówią: „A,
dobra, program satyryczny, a bo tutaj siedzą dwa pryki stare (tudzież dwa pryki
nieco młodsze) i sobie tam pitolą. To w ogóle nie jest śmieszne”. Jak
najbardziej, święta racja, bo to nie ma być śmieszne na zasadzie kabaretowej,
to nie ma być śmieszne na zasadzie „Samych swoich”.

JS: Co
zatem decyduje o sukcesie Szkła?

TJ: Redaktor
Miecugow, który przedstawiał ideę programu, powiedział: „Spotyka się dwóch
facetów w kawiarni…” — oczywiście brakuje tych absolutnie pewnych elementów,
które się pojawiają w kawiarni, kiedy się spotyka dwóch facetów — my siedzimy
przy szklaneczce wody i nie używamy słów wulgarnych. A tak poza tym gadamy
sobie normalnie. I sukcesem tego programu jest to, że jeżeli jest to satyra,
jest to satyra robiona w inny sposób od powszechnie obowiązującego w mediach,
czyli możemy się uśmiechnąć, możemy sobie mrugnąć okiem, ale w ogóle nie gonimy
za tak zwaną szybką, mocną puentą.

 JS: Czy w takim razie ta mocna puenta
przychodzi Wam naturalnie?

TJ: Jeżeli
tej puenty nie ma nawet przez 7 minut, nic się nie dzieje, spokojnie mamy
rozmawiać. Tutaj urokiem ma być — nie wiem, czy jest, bo nie mnie to oceniać —
urokiem ma być właśnie spokojna wymiana zdań, jakieś celne komentarze,
zwrócenie uwagi na coś. Przecież TVN24 od rana do nocy pokazuje serwisy, robi
reportaże, przychodzą eksperci, przychodzą bezpośredni bohaterowie wydarzeń. Bylibyśmy
wtórni wobec tych ludzi, gdybyśmy robili dokładnie to samo od tej strony. A my
staramy się spojrzeć na to od tyłu, z ukocha minimalnego.

JS: I
podsumować?

TJ:
I podsumować. Jeśli się uda, to oczywiście tak.

JS:
Masz jakieś ciekawe spostrzeżenia odnośnie tej pracy?

TJ:
To nie jest praca, to jest przyjemność. To jest raz na tydzień, wieczorem, i
tak bym pewnie nic innego nie robił, tylko oglądał ligę angielską i to
najprawdopodobniej z piwem, a tak można się tam intelektualnie wyżyć. Jakby nie
było, posiedzenie godziny z redaktorem Miecugowem czy z redaktorem Sianeckim w
takim bezpośrednim dialogu, gdzie ten dialog — daję tutaj słowo honoru — jest
naprawdę na żywo, nam nikt tego nie pisze, my sobie siadamy i zupełnie nie
wiemy, w którą stronę to się potoczy — wiemy, jakie będą filmiki, to oczywiste,
ale w którą stronę to się potoczy, nie wiemy, z rytmu wybijają nas telefony… To
jest duża frajda.

JS:
Zatem, drodzy Czytelnicy, Bawaria nam niestraszna. Póki na warcie stoi Tomek
Jachimek ze Szkiełkiem i (czujnym) okiem, możemy spać spokojnie.

Leave a Reply

Skip to toolbar