proszę pana…

January 29th, 2013

dopasowanie egzystencjalne: jasnej sukienki do kwiatu jabłoni, parkowej ścieżki do braku roweru, pomiętej chusty do pani matki. Jasny wtorek w południe życia, woda w rzece tak bardzo nie stąd. Dziewczynka. Szare dywany, kwiaty przywiędłe, firanka, co kurz od lat zjada bezwstydnie. Dziewczynka. Żółte kalosze, deszczu lawiny, smak bułki z mlekiem i papierosa. Czarny zegarek, drewniany regał, pierwsza miłość i jej instancje. Dziewczynka? Nagły błysk światła w ciemnym pokoju, “Przepraszam, Mamo” i biały kitel. “Wybacz mi, Tato”. Dziewczynka…

Dzień w bibliotece, noce w burdelach, gorycz rozstania, smutek fioletu. A podobno rękopisy nie płoną… Buty na stole to zawsze znak śmierci. Sznurówki wokół szyi, szpaki w sadzie. I dziewczynka. Włosy jasne, długie, takie, co czesać nikt ich nie chce, co łamią grzebieniom zęby co rano, co wodę piją do wyschnięcia studni. I więcej włosów niż słów. Więcej włosów niż mleka w manierce. Więcej słów niż mleka i mleka więcej niż marzeń. Płaszczyk długi, jak trzeba, do ziemi, w ziemi kolorze, szary jak wyrok, jak horyzont na wsi zapomnianej przez boga kolorów, przez boga zorzy i boga błękitu. Dwie gęsi, kaczka, ziarno wiedzy o życiu i wiadro życia jak zimnej wody rano na głowę na włosy w płaszcz zaplątane, jak kusić biedronki wizją wiecznej chwały. Bo insekty nie mają płaszczyków. Buty bez wstążek, stopy bez butów. Ziarno jęczmienia, jabłoń, pięć kotów. Żadnych psów. Więcej kotów niż marzeń. Więcej kotów niż mleka. Dziewczynka… A potem już tylko krzyż pod cmentarzem. Za murem. Bo nikt nie jest pewny, czy zboże zabija.

Leave a Reply

Skip to toolbar