Dzieci Ulicy

July 12th, 2012

Zawsze marzyłam, by jak najdłużej być dzieckiem ulicy. Nie takim jak te teraz, bo one są jakieś takie naprawdę uliczne. Za moich czasów to dzieci ulicy to były takie bardziej dzieci podwórka. Z odwiecznym kluczem na szyi, umorusaną facjatą, kanapką w kieszeni. Biegające po kanałach i bagnach za blokiem (ta jes, mieszkałam w mieście!), bawiące się butami bezdomnych i cierniem akacji w szewca… Śmy siedzieli na tych bagnach czasem skutych lodem całkiem, lodówki tam były, pralki stare… Teraz basen tam w kosmos wywalili, stoi taki elegancki żaczek-żuwaczek, basen pierwsza klasa, cały powiat się zjeżdża… Nie to, co kiedyś, kiedyśmy się w zbożu ganiali, uciekając przed właścicielem pólka (takie to było właśnie na wielkość basenu mniej więcej). I w tym polu, w tym zbożu w centrum blokowiska bziuuuum! i dalej, i do przodu, a kto się zgubił, wydawał znak jakby godowy jelenia na rykowisku i reszta szukała po odgłosach, aż do skutku, a czasem nawet aż do kolacji. A obok lasek był. Taki skwerek jakby, ale się prawie do fabryki ciągnął był. Do lasu to już żeśmy nie chodzili, bo tam MARKOMANI byli i matki ostrzegały, że mogą tam za nami ze strzykawkami biegać, to nie chcieliśmy ryzykować. Czasem to i w zbożu się tym “markomanów” cykaliśmy, ale zawsze się miało procę czy inne cudo do obrony własnej przeznaczone. Do dziś nie mogę zrozumieć, czemu ktoś miałby nam kopsnąć darmową działkę, jak myśmy mieli kieszonkowego na miesiąc 10 tysięcy starych polskich złotych?!
Nasze uliczne życie kończyło się z nadejściem rodziców z pracy, a kontynuowane popołudniami, umierało z wieczornym wykrzyczanym do okna “Jeszcze pięęęęęććć minuuutt!”. I się wracało do domu, książki pod kołdrą z latarką czytać, coby Sawyera wspierać czy innego Tolka Banana. I się śniły przygody cudne a ryzykowne. I się uciekało młodość całą od “markomanów” ze strzykawkami, od Pana Od Zboża, od Bezdomnych Od Butów i od Konserwatorów Kanałów – tak swoją drogą, to przez pół życia pewna byłam, że w “Mydełku FA” fraza “…wciąż po kanałach szukam twego ciała…” odnosi się do takich kanałów, w których śmy się chowali, takich z drabinką w dół, betonowych, z wiekiem ciężkim jak pierun. I żeśmy sobie wyobrażali, że ta cycata pani z telewizji siedzi co dzień w innym z tych kanałów i się panu, co mydło posiada, chowa, bo nieśmiała.
I się dzień książką kończył i zaczynał. Południa w zbożu, z kluczem na szyi, z odwiecznie porysowanymi od gałęzi nogami.
A później się poszło do szkoły.
I zniszczył nas system edukacji.
Skończyło się dzieciństwo.
Jedyne, co z niego pozostało, to ten strach przed “markomanią”, przed tymi wszystkimi obiecywanymi przez rodziców darmowymi działkami obciążonymi AIDSem.

2 Responses to “Dzieci Ulicy”

  1. Gaja says:

    Zabawnie piszesz.

RSS feed for comments on this post. And trackBack URL.

Leave a Reply to Justyna Spychała

Skip to toolbar