Urodzinowy ryż

September 20th, 2007
Jak zawsze, urodziny spędziłam bardzo spokojnie, ale wyjątkowo nie uczciłam ich ani jednym łyczkiem szampana – z bardzo prostej przyczyny – przeziębiłam się, więc wieczorem zamiast trunku był rozpuszczony w wodzie Upsarin C ; ). Natomiast sam dzień był bardzo miły : ). W stylu Kopciuszka pospiesznie opuszczającego bal, trzy razy zgubiłam bucik – ostatni raz po prostu utknął w błotku, po którym prężnym krokiem sunęłam w stronę osiedla mieszkaniowego, w obrębie którego znajduje się moje miejsce na ziemi, "gdzie się błękit z betonem splata w Babel wysoki sięgający do chmur". Po bucik wróciłam z szerokim uśmiechem – bo kiedy może być już tylko gorzej, po prostu trzeba się uśmiechać i iść dalej – czasem oczywiście uprzednio wrócić do najbliższej kałuży po zagubiony pantofelek – i nie chodzi mi o wyławianie z kałużowej wody pierwotniaków tudzież innych przedstawicieli flory, ale o pożądane elementy obuwia.
Ale są też dobre wieści – mam śliczne nowe kolczyki oraz solidnie zasiloną półkę z książkami – i to nie byle co, ale długo wyczekiwane przeze mnie tytuły : -). No i pierwszy raz jadłam obiad w chińskiej restauracji – mimo tego, że nie było to jakieś przypadkowe miejsce, ale już przez innych wielokrotnie sprawdzone, nadal żywię nadzieję, że ten kurczak rzeczywiście był kurczakiem z dziada pradziada, od pokoleń ; ).
Właściwie mogłabym powiedzieć, że moje urodziny zaczęły się kilka dni wcześniej, podczas weekendu, który spędziłam na uczelni wyższej – na szczęście nie mojej macierzystej, ale na PJWSTK – kiedy to przebywałam więcej czasu z ludźmi, a Krzysztof upiekł i przyniósł na uczelnię dokładnie takie ciasto, jak lubię najbardziej ; -). Przed dotarciem na PJWSTK, zgodnie z planem czasowym udało mi się wykonać wszystkie zaplanowane wcześniej czynności w domku, a nawet byłam na jesiennym spacerku w parku.
Właściwie miłe wydarzenia z ostatnich kilku dni zagłuszyły poważniejsze justynkowe problemy – chyba mogę śmiało powiedzieć, że mi to na zdrowie wyszło, bo wątpię, żeby przeziębienie było sygnałem powracającej nieujarzmionej tęsknoty za problemami.
Poza współdzielonymi z Karolinką urodzinami i dzikimi harcami z prątkami,  roztoczami i wirusami, nic się u mnie nie dzieje. Ot, drobne problemy z szumiącym komputerem, zdublowanymi czytnikami NNTP (nadal nie wiem, czy wolę Omea Reader czy Outlook Express) i brakiem miejsca na dysku (te codzienne rozważania, czy mogę go wyłączyć w spokoju ducha, czy nie – tzn. czy wstanie, czy nie 😉 ) oraz z protokołami pocztowymi. Właściwie chciałabym dostać nowego The Bata, takiego, który wiedziałby już, co robić z Exchangem i z IMAPem4, bo posiadaną przez mnie aktualnie wersję nietoperza trudno jest przekonać, że naprawdę to potrafi zrobić i że wystarczy po prostu wysłać inaczej zaobrączkowaną sowę w dane miejsce.
Apsiiik. W najbliższą sobotę jadę na wesele, na którym muszę być okazem zdrowia i radości – i o jedno i o drugie u mnie ostatnio ciężko, więc perspektywa ta mnie raczej przeraża niż cieszy, niemniej zaaplikuję sobie kolejną porcję rozpuszczonego lekarstwa przeciw ewentualnej grypie i udam się do łóżeczka. Oczywiście z książką :-).
Życzę wszystkim dużo zdrówka,  bo szkoda pięknej jesiennej aury na siedzenie w domku – gdzieniegdzie jeszcze można nazbierać troszeczkę kasztanów, co gorąco (nawet bardzo, z moją obecną temperaturą) polecam ;-).

One Response to “Urodzinowy ryż”

  1. Piotr says:

    z tym zdrówkiem to bym nie przesadzał, ale dziękuję : )

RSS feed for comments on this post. And trackBack URL.

Leave a Reply

Skip to toolbar